X-FACTOR Louise Simonson – starzy mutanci w nowych szatach

X-Factor to jedna z superbohaterskich drużyn zrodzonych w latach 80. – już po pojawieniu się New Mutants, ale wciąż przed zawiązaniem się brytyjskiego Excalibura – w momencie, w którym uniwersum Marvela obrodziło w tak wielu mutantów, że niemożliwym stało się zamknięcie ich wszystkich w ramach flagowego tytułu X-Men. Powstanie nowego zespołu zainicjował w tym przypadku powrót do żywych członkini oryginalnego składu, Jean Grey.

Dlaczego zwróciłem uwagę na ten run?

Jakkolwiek dziwaczny i absurdalny nie byłby romans Scotta Summersa z Madelyne Pryor, pilotką wyglądającą jak bliźniaczka jego zmarłej ukochanej – Jean, zdołał mnie zaciekawić. I to do tego stopnia, że gdy tylko został porzucony przez Chrisa Claremonta w X-Men, obiecałem sobie, że sprawdzę serię, w której go kontynuowano. Był nią naturalnie omawiany X-Factor.

O jakim mówimy tu materiale?

Louise Simonson przejęła tytuł jeszcze w 1986 roku po jego piątym numerze (za wcześniejsze odpowiadał Bob Layton) i pozostała przy nim aż do zeszytu #64, który ukazał się w 1991. Ponadto napisała scenariusze także do annuali #3 oraz #5.


Omówienie:

Stopniowe rozrastanie się świata mutantów Marvela rozpoczęła Druga geneza, przełomowa historia z 1975 roku, w której Len Wein oraz Dave Cockrum przedstawili odświeżony skład grupy szczególnie uzdolnionych podopiecznych Charlesa Xaviera. Stworzenie od podstaw nowych bohaterów (Storm, Nightcrawlera, Colossusa i Thunderbirda) oraz wysunięcie na pierwszy plan kilku, którzy zaliczyli już nieduże, pojedyncze występy na kartach innych komiksów (Wolverine, Banshee, Sunfire), oznaczało, że przynajmniej częściowo z piedestału zostaną strąceni oryginalni X-Men. Przejmujący schedę po Weinie Chris Claremont do właściwej serii przygarnął z nich wyłącznie lidera Cyclopsa oraz jego ukochaną Marvel Girl. Jak dobrze wiemy – nie na długo. Wkrótce Storm, Wolverine i Nightcrawler na tyle urośli jako postacie, że nie potrzebowali wsparcia nikogo ze starej gwardii.

Włóczęga mutantów

W odróżnieniu do wspomnianej pary, Iceman, Angel oraz Beast zniknęli z radaru X-Men niemalże od razu i rozpoczęli tułaczkę po uniwersum. Panujący nad lodem Bobby Drake oraz obdarzony skrzydłami milioner Warren Worthington dołączyli do Black Widow, Ghost Ridera oraz Herculesa w nowopowstałych Champions, zaś porośnięty niebieską sierścią, silny i zwinny Hank McCoy po krótkim, siedmiozeszytowym epizodzie w Amazing Adventures awansował do Avengers. Współpracował z nimi aż do 1982 roku, kiedy to odszedł do Defenders. Ten sam zespół rok później wzmocnili także chwilowo bezrobotni Iceman oraz Angel. W międzyczasie trójka gościła okazjonalnie na łamach X-Men – Bobby w zeszytach #138 i #145-146, Beast w #111-114, #125, #134-138, #145 oraz #175, a Warren powrócił nawet w szeregi drużyny (#132-133 oraz #135-148), ale przypominał w niej ciało obce i oburzony metodami Wolverine’a szybko się stamtąd spakował. Potem odegrał jeszcze całkiem ważną rolę w numerach #169-170, ale na tym koniec (nie licząc kadru z nim w Uncanny X-Men #175).

Kiedy więc opętana przez potężną kosmiczną istotę Jean „zmarła” w Dark Phoenix Saga, a Cyclops ustatkował się u boku bliźniaczo podobnej do niej Madelyne Pryor i został ojcem małego Nathana, doszło do sytuacji, w której każdy z podstawowej formacji zerwał więzy łączące go ze szkołą Xaviera. Odstawienie Scotta przez Claremonta na boczny tor „uwolniło” go dla innych autorów i pozwoliło zbudować wokół niego nowy mutanci tytuł. Potrzeba było tylko bodźca, który uzasadniłby wyrwanie Summersa z domowej sielanki, opuszczenie żony i dziecka oraz ponowne zjednoczenie dawnych przyjaciół. Kto pasowałby do tej układanki lepiej od… Jean, największej miłości Cyclopsa, a zarazem jedynego brakującego elementu z czasów ich wspólnej przygody w X-Men?

Pęknięta skorupa

Twórcy serii X-Factor, Bob Layton oraz Jackson Guice, początkowo zamierzali dokooptować do Scotta, Bobby’ego, Hanka i Warrena postać Dazzler (co nie miałoby tyle sensu), ale zweryfikowali swoje plany, gdy Roger Stern, pracujący wówczas nad Avengers, oraz John Byrne, zajmujący się Fantastic Four, podzielili się z nimi pewnym pomysłem raczkującego, młodego scenarzysty – Kurta Busieka. Zakładał on wskrzeszenie Grey w taki sposób, który rozgrzeszyłby ją w oczach czytelników i zrzucił z niej odpowiedzialność za masowy mord, będący efektem zniszczenia Bogu ducha winnej planety. Po otrzymaniu błogosławieństwa od Jima Shootera (w tamtym momencie redaktora naczelnego Marvela), Stern zaprezentował w Avengers #263 zalegający na dnie zatoki tajemniczy kokon, a Byrne otworzył go w Fantastic Four #286, oficjalnie witając Jean wśród żywych.

Jak wytłumaczono powrót Marvel Girl? Otóż, wydawnictwo posunęło się do retconu (retrospektywnie wzbogaciło wcześniejsze historie o nieznane dotąd fakty, które każą inaczej interpretować dawne zdarzenia). Wyjaśniam go krok po kroku:

  1. Okazało się, że gdy podczas jednej z pierwszych misji nowego składu, Grey podjęła się niemal samobójczej próby ratowania rakiety z X-Men na pokładzie (zeszyty X-Men #100-101), przypadkiem nawiązała kontakt z Phoenix Force.
  2. Byt wysłuchał próśb Jean o ratunek, po czym osiadł w stworzonym przez siebie duplikacie jej ciała i umysłu – tak dokładnym, że wkrótce sam uwierzył, że jest prawdziwą Marvel Girl.
  3. Wyczerpaną, słabą Grey Phoenix umieściło w leczniczej okrywie w miejscu rozbicia się statku. 
  4. W finale Dark Phoenix Saga duplikat uległ częściowej dezintegracji – fragment Phoenix chciał połączyć się z właściwą Jean, ale odrzuciła go jej podświadomość.
  5. Tak zwane „Phoenix Egg” odnaleźli Avengers. Niezidentyfikowany obiekt przekazali Reedowi Richardsowi z Fantastycznej Czwórki. 
  6. Grey obudziła się w Baxter Building, nie pamiętając Phoenix. 

W skrócie: Jean w runie Claremonta nie była Jean (ona cały ten czas spędziła bowiem w kokonie), a nieświadomą swojego pochodzenia istotą Phoenix. Zagubieni? To jeszcze nie koniec…

Szkoła życia

Ideą, która przyświecała nowej formacji była legalna, ale nie do końca jawna działalność. Pod przykrywką prywatnej firmy finansowanej z pieniędzy Warrena i oferującej usługę wychwytywania niebezpiecznych mutantów, X-Factor miało roztaczać nad nimi opiekę i kontynuować w ten sposób misję nieobecnego na Ziemi Charlesa. W spadku po Laytonie, który pisał scenariusze do pierwszych pięciu zeszytów serii, jego następczyni, Louise Simonson, oprócz eksczłonków X-Men otrzymała zatem duet odratowanych przez Scotta i spółkę, zagubionych małolatów – dokonującego niekontrolowanych samozapłonów Rusty’ego Collinsa oraz różowoskórego, porozumiewającego się za pomocą obrazów Artiego Maddicksa. Mimo bagażu w postaci krzątających się na drugim planie młodocianych bohaterów, autorka na tym nie poprzestała i systematycznie dokładała grupie kolejnych podopiecznych.

Sally „Skids” Blevins tworzy wokół siebie pole ochronne, ale… nie potrafi go „wyłączyć”, przez co nie może nikogo i niczego dotknąć. Charakterna i pyskata Tabitha „Boom-Boom” Smith generuje eksplodujące kule plazmy, lecz nie zna w tym umiaru i często stanowi zagrożenie. Julio „Rictor” Richter posiada zdolność wywoływania drgań sejsmicznych, która w rękach niewłaściwych ludzi byłaby wykorzystywana jako groźna broń, a obecność niepozornego Leecha, wychowanego przez żyjących w kanałach Morlocków, skutkuje tymczasową blokadą mutancich mocy.

Widząc z jakimi problemami muszą mierzyć się uratowane dzieciaki i jak ciężko jest im komuś znów zaufać, byłych X-Men dopadają etyczne wątpliwości. Co z tego, że mają szlachetne zamiary, skoro cały świat uważa ich za bezwzględnych łowców posiadaczy genu X i chcąc nie chcąc stają się narzędziem mutantofobicznej propagandy? Dlaczego Cameron Hodge, niegdyś przyjaciel Warrena z college’u, a teraz specjalista od PR-u X-Factor, tak bardzo stara się wybić im te rozterki z głów?

Czas Apocalypse’a

Najważniejszym, co zostawiła po sobie Simonson, odchodząc z X-Factor, ostatecznie okazało się powołanie do życia Apocalypse’a, który z biegiem lat urósł do miana jednego z istotniejszych czarnych charakterów świata X-Men. Takie zresztą stały za nim poniekąd założenia. W ostatnim numerze pióra Laytona finałowy kadr miał pierwotnie ujawnić, że za sznurki w Alliance of Evil pociąga… Owl, regularny przeciwnik Daredevila. Scenarzystka wolała jednak, żeby X-Factor dorobiło się wroga na poziomie porównywalnym do Magneto i poprosiła Guice’a o narysowanie planszy od nowa, tym razem z tajemniczym bohaterem jej autorstwa.

Apocalypse zaczął skromnie i u Simonson jeszcze niewiele różnił się od całej masy złoczyńców w typie masterminda. Twórcy nie zdołali uczynić go intrygującym czy budzącym trwogę. Jako działający z tylnego siedzenia antagonista snuł przesadnie skomplikowane i niejasno umotywowane plany, z kolei jako rywal w bezpośredniej walce zdradzał ogromne moce, ale nie był poza niczyim zasięgiem. En Sabah Nur (imię to padło dopiero w 1993 roku w Cable #6) większy kłopot sprawiał X-Factor w pierwszej z tych ról – gdy albo unikał konfrontacji, albo… na jakiś czas zniknął z komiksu. Zainicjowana przez niego ewolucja Warrena w Archangela, będąca punktem zwrotnym serii, już do końca runu Simonson stanowiła jego bardzo ważny wątek.

Innym złoczyńcą, który dał się tej inkarnacji X-Factor we znaki był Nathaniel Essex tj. Mister Sinister, który zadebiutował w X-Men przy okazji historii pt. Mutant Massacre. W rozgrywającym się niedługo później evencie Inferno – rozwiązującym kwestię miłosnego trójkąta Jean-Scott-Maddie – Simonson i Claremont wyjawili, że Pryor to stworzona przez Sinistera kopia Marvel Girl. Po nieudanej próbie zjednoczenia się z zamkniętą w kokonie Jean to właśnie do niej – ze względu na znajome DNA – zwróciła się szukająca gospodarza cząstka Phoenix, ożywiając ją i dzieląc się z nią mocą. Nie sposób nie myśleć o tej fabule jako o pasjonującej, ale w gruncie rzeczy… zakończonej niepowodzeniem formie rehabilitacji Summersa. Okej, Madelyne była tylko klonem, ale wciąż nie zmienia to faktu, że Scott porzucił dla Jean żonę i dziecko! Jakkolwiek nie gimnastykowaliby się autorzy, ciężko puścić to w niepamięć.

Problemy X-Factor z tożsamością

W ogólnym rozrachunku X-Factor jawi się jako seria, której rację bytu w pierwszych latach jej istnienia uzasadniała jedynie cyniczna zachcianka wydawnictwa, by przy użyciu ugruntowanych postaci wykorzystać stale rosnącą popularność X-Men – powszechnie wiadomo zresztą, że Chris Claremont nie był fanem ciągnięcia wątku Cyclopsa i przywrócenia Marvel Girl do życia.

Za nową drużyną stał co prawda jakiś koncept, ale Simonson szybko i celnie zdiagnozowała jego problemy, po czym słusznie wycofała się z niego rakiem. Pomimo starań nie udało jej się wypełnić powstałej luki i tytułowi w konsekwencji zabrakło wyrazistego motywu przewodniego. Do Inferno siłą rozpędu budził ciekawość – zmartwychwstaniu Jean i jej powiązaniu z Pryor towarzyszyło tyle niedomówień, że nie dało się przejść obok nich obojętnie – ale późniejsze kontynuowanie X-Factor mijało się moim zdaniem z celem. Starcia z trollami, story arc Judgement War, crossover X-Tinction Agenda… Żadna z tych fabuł nie dorównywała intrydze Apocalypse’a czy całkiem wciągającej telenoweli z Maddie. 

Na koniec krótka refleksja. Jedenasty z omówionych dotychczas na blogu superbohaterskich runów jest zarazem dopiero pierwszym, za którym stała kobieta. Kajam się za to niedopatrzenie – w planach mam już nadrabianie następnych komiksów autorstwa różnych scenarzystek, ale… ze smutkiem zauważam, że w interesującym mnie okresie wydawniczej historii DC i Marvela nie było ich niestety zbyt wiele, co tylko świadczy o wieloletnim braku inkluzywności mainstreamowych potęg. Dobrze, że dziś te proporcje powoli się zmieniają.

Dla kogo to historie?

Na tle X-MenExcalibura New MutantsX-Factor wypada dość blado. Ani nie wpływa tak mocno na świat mutantów jak pierwsza z wymienionych serii, ani nie ma polotu i lekkości drugiej, ani nie oferuje tylu ciekawych pomysłów co trzecia. Dlatego też polecam go przede wszystkim fanom lore X-Men, ciekawym genezy Archangela, pełnego przebiegu eventu Inferno czy debiutu Apocalypse’a. 

Jak przeczytać?

Na Marvel Unlimited znajdziecie następujące zeszyty serii pisane przez Louise Simonson: #6-40, #55 oraz #60-64. Brakujące numery powinny prędzej czy później ukazać się w ramach Epic Collection. Wówczas będzie można spodziewać się także uzupełnienia platformy o ich wersje cyfrowe. Obecnie pozostaje rozejrzeć się za oryginalnymi zeszytówkami. Początek runu Simonson prezentuje tom pt. Apocalypse z kolekcji „Superzłoczyńcy Marvela”.

Superzłoczyńcy Marvela:

X-Factor (1986) #5-6 oraz Rise of Apocalypse #1-4

X-Factor Epic Collection:

VOL 1: Avengers (1963) #263, Fantastic Four (1961) #286, X-Factor (1986) #1–9, Annual #1, Iron Man Annual #8, Amazing Spider-Man (1963) #282 oraz materiał z Classic X-Men #8 oraz #43
VOL 3: X-Factor (1986) #21-36, Annual #3 oraz Power Pack (1984) #35

Wykorzystane materiały graficzne są własnością Marvel Comics.

mjanota
mjanota

Zaczytuję się w komiksach superbohaterskich z różnych czasów, ale najwięcej entuzjazmu budzą u mnie te z lat 80. Ulubione tytuły: "Daredevil" Franka Millera, "Uncanny X-Men" i "Excalibur" Chrisa Claremonta, a także "Sensational She-Hulk" Johna Byrne'a oraz "Wonder Woman" George'a Pereza.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *